środa, 22 stycznia 2014

Kiepsko...

Czekałam na ten dzień długo... wczoraj w pracy uśmiechałam się sama do siebie w najdziwniejszych momentach. Od trzech dni nie kłóciłam się z mężem, a dziś miało się odbyć moje upragnione, wyczekane dwa miesiące usg. Pierwszy raz miałam zobaczyć mojego maluszka. Ale wczoraj znowu to zrobił, znowu mnie oszukał. Robi to już chyba codziennie... Niby mówi, że mnie kocha, obiecuje coś setny raz, ja setny raz mu wybaczam i jest powtórka z rozrywki. Wczoraj tego nie wytrzymałam, płakałam, a moje dziecko razem ze mną. Narażam go na codzienny stres. Wiem, że nie powinnam, dla jego dobra.. ale nie potrafię. Jest to dla mnie zbyt trudne. Zostałam sama nawet nie wiem kiedy, nie wiem jak to się stało.. przeoczyłam wszystko.
Chciałam mu oddać wczoraj po pracy obrączkę, którą przecież sam kiedyś wyrzucił przez okno... Nie zdążyłam, podkusiło mnie coś żeby sprawdzić mu kieszenie w kurtce... I jestem sobie wdzięczna, że to zrobiłam. Wdzięczna, a z drugiej strony pluje sobie w twarz, bo mógł to być jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, dla mnie jako przyszłej mamy. Po co zaglądałam do tej kurtki? Po to żeby iść dziś pięć metrów do przychodni na pierwsze usg naszego dziecka, a po nim obejrzał zdjęcia, które dostaliśmy nie czekając na mnie dwóch minut, bo tyle zajęło mi pobranie krwi. Po to żeby kłócić się z nim dwie marne godziny, które się widzieliśmy. Po to żeby sprzątać kolejne rozbite talerze. Po to żeby usłyszeć na swój temat wiązankę 'ciepłych' słów, braku wyrzutów sumienia, jedno marne 'przepraszam', które śmiało można z talerzami wyrzucić do śmieci.

Mam 23 lata, a już zmarnowałam sobie całe życie. Swoje i biednego nienarodzonego jeszcze dziecka.

Pierwszy

Nigdy nie byłam przekonana do pozostawiania po sobie czegokolwiek w internecie... Ale jednak samotność wygrała. Nie mam przyjaciela. Niby jest on co dzień obok mnie, budzi się przy mnie i zasypia, mimo tego coś się w nim wypaliło, a ja nic nie potrafię z tym zrobić. W takim razie moim przyjacielem zostanie maszyna. Tyle mi zostało w moim marnym życiu.